ZALEŚ

MIEJSCE NA TWOJĄ REKLAMĘ - OBRAZ, TEKST, PRZEKIEROWANIE NA STRONĘ 500 197 626

środa, 3 grudnia 2014

Bitwa pod Grunwaldem

Grunwald – Wspomnień czar.
Oglądając zdjęcia z wyjazdów, łez mi się w oku zakręciła na wspomnienie wyprawy na Bitwę pod Grunwaldem. Najdłuższy wyjazd we dwoje jaki zaliczyliśmy na Romku. Wyjechaliśmy dość wcześnie bo inscenizacja miała się odbyć o czwartej po południu, a Romkiem latałem średnio stówkę więc z postojami na zaspokojenie uzależnień średnia wychodziła 60. Ja już miałem w tyłku kilka dłuższych tras, ale Gosia nie była jeszcze tak objechana jak teraz ( dzielna dziewczynka ) więc te 800 stówek ją przerażało, teraz by mnie opierdoliła, że chcę nocować koło domu, sknera, jakby o spanie mi chodziło ;) . Dłuższy postój na żarełko zrobiliśmy sobie w Toruniu nad Wisłą i to właśnie tam rozkochaliśmy się w wędzonych udkach kurczaka, choć widząc mnie na zdjęciach pewnie myślicie , że gardzę suchym prowiantem. Teraz bierzemy je w każdą podróż, a jak pojawiają się w lodówce , znaczy się - jest wyjazd. Po dojeździe na miejsce, (ostatnie kilometry środkiem bo ludu jechało co niemiara), udało się zaparkować pod pomnikiem. Zwiedziliśmy średniowieczne obozowisko i to okazało się głównym punktem wyprawy. Fajnie popatrzeć na ekipy z taką samą pasją jak nasza w sercach, ale innymi zabawkami. Sama bitwa nie powala na kolana. 120000 ludzi na widowni a na dwóch hektarach placu około tysiąca inscenizatorów, jakoś to ginęło. Gdyby było odwrotnie robiło by wrażenie, ale bez polityki albo skórzanej piłki na taką bójkę nie ma co liczyć. Wszystko parszywieje. Zresztą już, już się miało zaczynać gdy z nieba pierdolnęło, rozłożyło się 120000 parasoli i tyle było widać. Mimo unoszącego się w powietrzu ducha walki, nie chciało mi się pojedynkować o miejsca na cokole pomnika, trochę dlatego, że i tak bym tam nie wlazł więc poszliśmy na katering. Cholernie drogo, bo liczba punktów ograniczona a ludzi mrowie, ale takiej golony jeszcze nie jadłem. Mam zwyczaj drzemać po obfitym posiłku, ale że nie było gdzie, wsiedliśmy na moto i pognaliśmy z powrotem nie spoglądając już na pole bitwy, przypominającej zapasy w błocie tylko zawodnicy jacyś tacy nieciekawi, poubierani i nie tej płci co trzeba. Droga powrotna zajęła o wiele więcej czasu bo najpierw nadzialiśmy się na jakiś festyn w Brodnicy i dowiedziałem się od Gosi, że muszę zobaczyć co tam jest a potem rozkręciliśmy się trochę na imprezie. Gdy już ruszyliśmy dalej dogonił nas deszcz spod Grunwaldu i chowaliśmy się kilka razy przed burzą po różnych stacjach i myjniach, jakkolwiek to brzmi. Do domu dotarliśmy nad ranem, Gosia z mocnym przeświadczeniem, że nie warto jeździć na rozreklamowane w TV imprezy ( historyczka się znalazła), dla mnie ta letnia podróż była fajna sama w sobie i jechało się wspaniale więc w sumie bomba. Kilka fotek z wyjazdu poniżej.

 













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz