ZALEŚ

MIEJSCE NA TWOJĄ REKLAMĘ - OBRAZ, TEKST, PRZEKIEROWANIE NA STRONĘ 500 197 626

wtorek, 28 czerwca 2016

Twierdza Boyen. Giżycko. Jezioro Niegocin.

Gdzieś tak koło środy o mało się nie przekręciłem. Siedzi sobie człowiek spokojnie w fotelu a tu nagle ni z tego ni z owego druga połowa strzela tekstem – cieszę się na wyjazd. Popatrzyłem podejżliwie i z zaniepokojeniem na Małgorzatkę, ale wydaje się całkiem zdrowa, choć objawy wskazują na ciężkie zatrucie lub udar cieplny. Dlatego przez dwa dni do weekendu postanowiłem bacznie się małżonce przyglądać. W piątek stan się widocznie pogorszył bo uszykowała sprzęt biwakowy, ciuchy i kazała spakować do motocykla. Pomyślałem, że Bogowie wreszczie wysłuchali moich modłów, ale jak stwierdziła, że trzeba by wyjechać koło czwartej doszedłem do wniosku, że może to ja mam jakieś omamy albo inne halucynacje. Dla pewności sprawdziłem sobie puls a ponieważ serce wykazywało jakąś aktywność popatrzyłem na żonkę jakbym pierwszy raz ją widział na oczy i postanowiłem cieszyć się chwilą. Ustaliliśmy bez żadnych narzekań, że walimy do Giżycka popluskać się w Niegocinie i zwiedzić Twierdzę Boyen. Naprawdę Wołoszański to niewyczerpane źródło pomysłów na trasy. Wyjazd smyknął się o godzinkę bo walnąłem budzik ale może to i dobrze bo było już na tyle ciepło, żeby wyjechać bez pancerza. Lecimy sobie spokojniutko na Gniezno – Toruń trasę znamy ale jeszcze nie nudna. Dalej na Olsztyn – Mrągowo – Giżycko. Ruchu nie ma, asfalt umówmy się, jest, słonko świeci, motocykl mruczy – no nie wiem jakim trzeba być pesymistą, żeby znaleźć powód do narzekań. Na postojach kawka, papierosek, małe przytulanko. Że niby takie love. Od Ostródy trochę więcej zakrętów, więc można się troszeczkę pobawić, choć szczerze mówiąc oboje delektujemy się jazdą i ani mi w głowie kręcić jakoś specjalnie manetę. Dużo lasów więc leci się cudownie. Małgorzatka od czasu do czasu rozkłada ręce i udaje, że lata co zazwyczaj zwiastuje mi miły wieczór. Po dotarciu na miejsce najpierw walimy na Twierdzę Boyen łyknąć historii. Fortyfikacja robi wrażenie swoim ogromem, ale prawdę mówiąc dupy nie urywa. Ponieważ jednak czerpię satysfakcję z samej jazdy tak w zasadzie mi to wisi. Sprawdzamy Camping w centrum, ale nie podoba mi się zgiełk i brak własnej plaży. Walimy więc kawałek dalej na camp „ Borowo „ zaraz za Giżyckiem. Tu napotykamy atmosferę jaką lubię. Własna plaża. Czysto. Bar na miejscu. Powytyczane miejsca. Uwierzcie, że naprawdę musiało być fajnie, skoro Gosia zdecydowała się na kąpiel, znaczy weszła do wody bo generalnie pływa jak kombinerki albo inny kawałek metalu. Niemniej miło się było popluskać i zażyć plażingu. Jedzonko na miejscu bardzo dobre i w przyzwoitych ilościach. Pod wieczór walimy w miacho. Oczywiście port i plaża główna w Giżycku. Trudno tu napisać coś więcej. Wieczorem na Campie robi się spokojnie, więc po wieczornej fajce korzystamy z zaproszenia poznanych krossowców. Oglądamy filmiki z kamer tych gości i trudno nam nie podziwiać ich pasji. Pozdrawiamy serdecznie i mamy nadzieję że rany pooparzeniowe się goją. Choć szczerze mówiąc, musieliby mi nieźle zapłacić za takie przygody a serce cruserowca mi się kroiło za każdym otarciem motocykla o kieretyny. Nocka mija miło i spokojnie a że rozbiliśmy się z dala od siedlisk ludzkich sąsiadą też nie przeszkadzaliśmy – chyba.
Rano po dobudzeniu Małgorzatki ( a miała prawo być zmęczona i omdlała ) zwijamy się na spokojnie i w trasę. Wracamy inaczej. Z Giżycka na Pisz i dalej na Szczytno. Jemy sobie śniadanko na łonie natury i walimy dalej na Warszawę. Aż trudno uwierzyć, że krajówka może być taka pusta. Leci się pięknie. Bezstresowo, delikatnie, motocykl połyka trasę. Do Przasnysza, gdzie odbijamy na Płock jednocześnie wjeżdżając w burzę. Jednak przy tej temperaturze mamy to głęboko w poważaniu. Pada kilka razy aż do Kruszwicy, ale niewiele sobie z tego robimy. Niby mieliśmy zabałaganić chwilę we Włocławku ale w taką pogodę olewam sprawę. Dalej już tylko Gniezno, S5 i w domku. W sumie nie była to jakaś szczególna widokowo trasa, choć po mazurskich lasach lata się super, niemniej atmosfera wyjazdu i wypoczynek każą mi uznać ten wyjazd za jeden z najlepszych w karierze, więc trasę i miejsca mogę z czystym sumieniem bardzo polecić. Pozdrawiam serdecznie Zaleś.


P.S. Zawsze jadę trasę bez obaw o sprzęt. Za opiekę techniczną podziękowania dla Motoclub Poznań. 513026979 Wieruszowska 2/8






































Przypominam, że moją facebookową stronę można polubiać, polecać innym do polubienia, udostępniać i co tam jeszcze... Będę wdzięczny i z góry dziękuję.
A jeżeli chcecie otrzymywać linki do nowych postów na maila podajcie swój adres na dole strony bloga.

niedziela, 12 czerwca 2016

Dolina Miłości – Romantyczna Niespodzianka

Plan był zupełnie inny a wyszło inaczej. Miałem zamiar lecieć do Puszczy Białowieskiej zobaczyć żubry. Chodziła mi nawet po głowie taka scena jak z Quo Vadis, że Margaretka jest przywiązana do żubra a ja chwytam bestię za rogi i obalam na ziemię. Tam był co prawda byk ale i tak to nie ma znaczenia bo gdy przedstawiłem tą wizję małżonce, ta wykazała entuzjazm tylko przy pukaniu się w czoło. Cóż za brak zrozumienia. Niemniej w piątek wieczorem wypłynęły dwa fakty, które pokrzyżowały moje plany wykazania się sprawnością, siłą i rycerskością. Po pierwsze w nocy na wschodzie miałobyć raptem 5 st.C więc dla Gosi zdecydowanie za zimno a po drugie w piątek miała imieniny co mnie, wyleciało z głowy a cholerne dzieciaki mi nie przypomniały. Wiele zachowań i min żonki z owego dnia zaczęło być dla mnie czytelne i jasne. Swoją drogą jak można nosić w sobie tyle jadu. Ktoś mniej rozgarnięty ode mnie zacząłby latać za bukietami lub po sklepach z biżuterią – ja siadłem do map. Przypomniało mi się, że istnieje takie miejsce jak Dolina Miłości. Margaretka musi pęknąć, wmówi się jej tylko że to miała być niespodzianka i będzie ok. a ja i tak się przejadę zamiast celebrować po raz kolejny w domu te imieninowe obrzędy. Budzę więc ją w sobotę rano i składam spóźnione życzenia oraz mówię o wyjeździe. Zaczyna się szykować więc nie jest najgorzej. Nie jestem fanem nocowania 250 km od domu, ale mogę zrobić wyjątek. Nic nie mówiąc Gosi, potajemnie przemycam do moto ręczniki i mydło co jak się później okaże będzie miało brzemienne dla mnie skutki finansowe. Na razie jednak jest godzina 9 i wyruszamy w trasę. No dystans na dziś raczej dziecinno-młodzieżowy więc nie ma sensu się spieszyć. Lecimy przez Pniewy – Skwierzynę – Kostrzyn. Droga doskonale znana ale mogę po raz kolejny polecić. Aura słoneczna, nie za ciepło, droga w porządku więc leci się całkiem przyjemnie. Za Kostrzynem odbijamy na Cedynię i lecimy z biegiem Odry. Stajemy w Siekierkach w muzeum łykając trochę wiedzy na temat ofensywy berlińskiej i udziału w niej Wojska Polskiego. Pozdrawiamy prowadzącą. Dalej oczywiście góra Czcibora z pomnikiem upamiętniającym zwycięstwo pod Cedynią no i walimy do miejscowości Piasek do Leśniczówki. Tu należą się pewne wyjaśnienia. Otóż kierując się w tamte rejony we wszelkich sprawach turystycznych warto się zdać na Rysia Mateckiego prowadzącego informację oraz ośrodek edukacji „ Wiejski Kocur „ pisałem już kiedyś o mojej znajomości z owym pasjonatem tamtych stron więc nie będę się powtarzał, nadmienię tylko, że najlepiej zdać się na niego. To on właśnie polecił mi na nocleg Lesniczówkę w Piasku u Doroty Bogdanowicz. Miejsce zajebiste. Muzeum staroci, pawie, gadające papugi, staw z żółwiami, plac zabaw, kilka grilli, największa w Polsce kolekcja długopisów a przede wszystkim super właścicielka stwarzająca wspaniałą rodzinną atmosferę w tym miejscu. Polecamy owe miejsce również pod namiot. Tu jednak pojawiają się problemy bo okazuje się, że ręczniki i mydło nie wystarczą. Uwierzycie. Podsumowując – nocleg kosztował mnie 80 dych a PODSTAWOWE I NIEZBĘDNE kosmetyki po które musiałem uderzyć do Chojny prawie 200. Zniosłem to jednak jakoś i po zakwaterowaniu walimy do Rysia i Doliny Miłości. Warto tu wsponieć że w Wiejskim Kocurze częstują kawą, swoim ciastem oraz zajebistymi naleśnikami z czymś w środku . Naprawdę nieziemskie smaki. Po konsumpcji i wysłuchaniu historii rekultywacji tych terenów ruszamy do Doliny. Po znajomości dowiaduję się jak skrócić trasę z 21 punktów do 3. Wędrówka po tym safarii i tak wydaje mi się mordęgą 30 metrowe wzniesienia, polne drogi, schody. Gehenna. Niemniej park całkiem ładny i przygotowany pod turystów. Jak ktoś lubi połazić – można się przejść. Gosia ciągnie mnie na Wzgórze Uciech ale po analizie mapki dochodzę do wniosku, że jak tam dojdę to o żadnych uciechach nie będzie już mowy więc odpuszczamy. Żegnamy Rysia i wracamy do Leśniczówki. Kawka i fajeczka nad stawem, kolacja. Opowiadam ściszonym głosem, patrząc głęboko w oczy pełen zestaw tych romantycznych bzdur którch kobiety uwielbiają słuchać po czym udajemy się do pokoju. Tu przerwę szczegółowy opis. Dość napisać, że moim zdaniem 12 rybaków wynajmujących pokoje nad nami nie moglo znieść odgłosów i nad ranem pojechali na ryby. Co prawda chodzą ploty, że pojechali by nad Odrę i tak, ale ja będę się trzymał tej pierwszej wersji. Rano to co zwykle. Kawka, fajka i na moto. Lecimy przez Myślibórz, Sulechów, Wolsztyn droga umyka i około drugiej jesteśmy w domku. W sumie super pozytywny i romantyczny wyjazd. Jak ktoś z kolegów zapomni o imieninach drugiej połowy podsuwam gotowe rozwiązanie. Pozdrawiam Zaleś.



P.S. Zawsze jadę trasę bez obaw o sprzęt. Za opiekę techniczną podziękowania dla Motoclub Poznań. 513026979 Wieruszowska 2/8









































Przypominam, że moją facebookową stronę można polubiać, polecać innym do polubienia, udostępniać i co tam jeszcze... Będę wdzięczny i z góry dziękuję.
A jeżeli chcecie otrzymywać linki do nowych postów na maila podajcie swój adres na dole strony bloga.