Po
tym zeszłotygodniowym wyjeździe geriatryczno-modlitewnym, wreszcze
trafiła się bezdeszczowa wolna sobota. Swoją drogą ten sezon mnie
nie rozpieszcza. Albo robota, albo deszcz. Jak tak dalej pójdzie
sprzedam to w cholerę, kupię jakiś nudny samochód dla nudnych
ludzi i będę jeździł do WPN na spacery. Zresztą miejsce w
Ciechocinku już wybrane. Po analizach prognoz dochodzę do wniosku,
że jeszcze nie byłem na Helu. Ale tak. Woda tam podobno zimna w
diabły więc w wakacje nie bardzo, a tak na początku czy końcu
sezonu trochę brakuje dnia. Hose dwa razy nie pytać więc trasę
zatwierdził, portfel też, no to budzik na czwartą i lecimy się
plażować. Dzień jednak nie zaczął się najlepiej. O 4-tej zegar
dostał tylko w łeb i pobudka nastąpiła później. Nie zrażony
tym wydarzeniem po porannych obrządkach idę robić kawę na drogę.
W kuchni średnio się orientuje bo Margaretka jak się nudzi to coś
przestawia więc nie mogę zlokalizować termosów. W końcu znajduję
jeden. Pierwsza myśl – złośliwie schowała bo nie jedzie. Jaki
to trzeba mieć charakter ? W takim nastroju schodzę do garażu,
rzucając jeszcze spojżenie pełne goryczy i wyrzutu mojej
niewiaście. Mogłem sobie pozwolić bo spała. No na dole okazało
się, że drugi termos był w sakiwie. No i powiedzcie, że nie mam
racji. Co dziennie wynosi śmieci do kubła, a do moto po termos
zajrzeć nie łaska. Rozwiodę się chyba. Ruszamy przed siódmą.
Myślę sobie, pogoda ideał, nie za gorąco, zapowiada się dobry
dzień. Lecę przez Bydgoszcz, Chojnice, Kościerzynę, Gdynię.
Trasa w miarę swieża, asfalt nie najgorszy, więc bawię się jazdą
no i już czuję rybkę. Gdynia i Władysławowo lekkie spowolnienie.
Jakby kto jechał radzę omijać. Zwłaszcza Rumię i Redę. Wreszcie
jestem na półwyspie. Można spokojnie napisać, że dowlokłem się
do Helu. No co kilka fotek na plaży i na koń. Zjeść postanowiłem
w Juracie. Dorsz „ U Rybaka „ bardzo, bardzo przyzwoity. Polecam,
choć w oczekiwaniu na rybę, zdążyłem przemyśleć swoje życie.
Tego nie polecam. Doszedłem do wniosku, że trzeba być zdrowo
walniętym, żeby jechać 450 km na obiad. Z drugiej strony po
przyjeździe do domu o pierwszej w nocy, zjebany wodą bo od
Poznania, czyli przez ostatnie 20 z 850 km, ulewa, pomyślałem sobie
nareszcie prawdziwa trasa. I uśmiech pojawił się na mej twarzy,
jak od hot-doga na shelu. Czego niestety ani Gosia, ani pies nie
zrozumieli. Pozdrawiam Zaleś.
P.S. Zawsze jadę trasę bez obaw o sprzęt. Za opiekę techniczną podziękowania dla Motoclub Poznań. 513026979 Hetmańska 88
Przypominam, że moją facebookową stronę można polubiać, polecać innym do polubienia, udostępniać i co tam jeszcze... Będę wdzięczny i z góry dziękuję.
A jeżeli chcecie otrzymywać linki do nowych postów na maila podajcie swój adres na dole strony bloga.