Po tym nieporozumieniu z zeszłego
tygodnia wreszcie nadszedł czas na pierwszy wyjazd sezonu. Jakim
nieporozumieniu zapytacie ? Już wyjaśniam. Otóż doszedłem do
wniosku, że najwięcej kłótni wynika z niedomówień. W drugie
święto wypchnąłem Hose z kąta w garażu, obmyłem z zimowego
kurzu i jak tak na niego spojrzałem..... Nic, ubieram się. Jadę.
Wracam. A tu atmosfera gęsta, że wejść nie idzie. Pytam
Margaretki jak kogo dobrego- o co chodzi. Trzy godziny Cię nie było.
Są święta. Miałeś się jechać tylko zatankować. No tak, ale
przecież nie mówiełem że w Mosinie. Czy ja jej mówie w którym
markecie ma robić zakupy ? Ale wracając do wyjazdu. Niby chciałem
pojechać w sobotę na południe a w niedzielę na północ, ale po
analizach pogody dałem sobie spokój. O dziwo Gosia też chciała
się przewietrzyć. Zwyczajowo wstaję o piątej z hakiem więc
dreptam po chacie, ale nic nie mówię żeby nie kwasić atmosfery.
Wreszcie o 9 nie wytrzymuję i pytam czy da radę w godzinę się
ogarnąć. Przeraziłem się własnym pytaniem, ale o dziwo wyjazd o
10 ! GODZINĘ PRZED PLANEM !!!!! W tamtą stronę 11-tką ,
omijajcie jak kto chce bo Oborniki – Piła to jedna długa koleina.
Dalej jechało się już całkiem spoko. Mały ruch, słoneczko
czegóż więcej potrzeba. Nawet przez Koszalin poszło gładko.
Znacie mnie trochę więc wiecie że od Poznania miałem myślówę
gdzie wciągnąć dorsza. Na postoju przypomniałem sobie, że
kumpel, też smakosz, polecał Piranię. Mówię o tym Margaretce a
ta rzeczowo pyta o budowę kolegi. Przypomniałem gdzie miała okazję
Go poznać, a ta po skojarzeniu osoby odpowiada, że z figury sądzi
iż może nie być do końca wiarygodny. I tak niepokój w moim sercu
zasiała osoba, która psuje smak ryby serem i szpinakiem. Nic,
dolatujemy nad morze, szybki meldunek w hotelu i na rybkę. Kołobrzeg
rozkopany jak zaraz po wojnie ale udaje się podjechać pod Piranię
II. Powiem wam równie dobry, tradycyjny dorsz w panierce tylko w
Lagunie. Jednak na kumplach z podstawówki można polegać. Potem
wiadomo, port, molo i robi się pomału wieczór. Wracając zauważam,
że prawie naprzeciwko hotelu jest camp. Niestety jeszcze
opustaszały. Mi się tu łza w oku kręci a ta że jestem jebnięty.
Zero ducha w tej dziewczynie. Ale dobra. Napaliłem się na zapas,
kawka w barze i na pokój. Rano głód nikotynowy wygonił mnie nad
morze o szóstej. Lubie poranki z odgłosem fal i mew w tle tylko tej
jod w powietrzu... Po śniadanku na moto i w drogę. Tym razem przez
Wałcz. I znów małe rozczarowanie. Zima ( choć jej nie było ) coś
porobiła z afaltem między Połczynem a Czaplinkiem jakieś
poprzeczne uskoki, rozstępy. Kurwa najfajniejszy fragment a tu
trzeba uważać żeby się na winklu w gówno nie wpakować. Na
szczęście pogoda zaciera to nie miłe wrażenie. Wczesnym
popołudniem już w domku. No i pierwszy wyjazd zaliczony.
Za przygotowanie motocykla do trasy podziękowania dla Motoclub Poznań