Nieraz człowiek ma
ochotę się przejechać, ale powiem wam że ten cały Budapeszt to
jest mocno przereklamowany. Od początku. Niby miałem jechać w
sobotę pod Wałbrzych na obiekt Riese i na pstrąga. Jednak będąc
w piątek w pracy popatrzyłem za okno, błysnął mi błękit nieba
wpadł do środka cieplutki powiew i zacząłem kombinować projekt
ustawy zapewniającej motocyklistom 7 miesięcy płatnego urlopu.
Ponieważ jednak istnieje szansa że szef i dyrektor to czyta, muszę
tu dodać, że to był tylko taki pomysł, w pracy myślę tylko o
robocie ( w domu też ) a do powierzonych obowiązków zawsze ( bez
względu na pogodę ) podchodzę z pełnym zaangażowaniem,
profesjonalizmem i rzetelnością, no w ogóle takiego pracownika to
ze świecą w Rzeczypospolitej. Dlatego uwinąłem się raz dwa z
robotą, zorientowałem w sytuacji i potrzebach firmy oraz pobiegłem
szukać dyrektora, powiedziałem że wszystko super nigdy nie było
tak dobrze a ja o dwunastej się urwię a odrobię to zaś. Z.araz po
decyżji zadzwoniłem do Gosi, że jedziemy na Węgry. A może to
wszystko było jakoś odwrotnie... Do domu papu, drzemka,
dowiedziałem się, jak zwykle, że chyba jestem... kawa w termosy,
kasa i fajki w kieszeń, dupa na Hose i w drogę – sam. Czego się
bała? Nie rozumiem. Moto jak zwykle pytałem o zdanie , błysnął
awaryjnymi co w naszej komunikacji znaczy – jestem krótko po
serwisie. Katowice – Cieszyn – Źilina- Zvolen- Sahy- Budapesz. O
siódmej na miejscu, drogi w tamtą nie opisuje bo najfajniejsze
odcinki zasłonięte mrokiem nocy. W Budapeszcie pech. Już po
Wiedniu doszedłem do wniosku, że najlepiej byłoby do dużych miast
wjeżdżać wcześnie rano ( same plusy mały ruch i zamknięte
sklepy ) tym razem się udało ale nie mogłem przewidzieć, że
sztandarowy punkt programu czyli parlament będzie pod słońce i
zdjęcia wyjdą do dupy a jest to pierwszy BUDYNEK, który we mnie
wzbudził PODZIW, ( osoby które czytały moje poprzednie posty
docenią powiększenia), no cóż będzie trzeba jeszcze zahaczyć,
oprócz tego to co zawsze znane rudery, Dunaj i koniec. Zazwyczaj
nikomu niczego nie zazdroszczę ale cholera mnie bierze jak patrzę
na zagospodarowanie rzek poza naszym krajem. Coś tam jeszcze
zjadłem, zastanawiając się czy to nie trochę dziwne jechać 850
km na żarcie do KFC ale co tam – powrót. Węgry widoki przeciętne
ale Słowacja naprawdę urzekająca, polecam genialną, położoną
między wzgórzami, starą autostradę między Ziar nad Hronom a
Zvolenem serpentyny w wersji 120/h ( czoperowcy poczują bluesa),
dalej również super krajobraz droga nad pięknymi dolinami
wypełnionymi jakimiś wioskami wszystko widoczne jak na dłoni,
skąpane w słońcu i zieleni, no bajka jedynie żałować, że nie
oglądałem tego dwa razy. Chyba po szóstej byłem już z powrotem w
kraju. No a na dwunastą w domku. I co można ? A nie tam zaraz
noclegi, wielka wyprawa. Powiem wam na koniec że po tych 1700
kilometrach czułem że się przejechałem.
Podsumowania mam dwa.
1 – do znajomych
– nigdy nie narzekać przy mnie na oznaczenia polskich dróg i
miast bo mi nerwy puszczą.
2 Gosiu teraz wiem
jak pojechać Paryż w dwa dni. Dojazd – focia i nocleg – powrót,
ale będzie romantycznie. Pozdrawiam Zaleś
P.S.
Jeżeli podoba Wam się pomysł bloga, proszę o komentarze i
subskrypcje. Poniżej zdjęć jest miejsce na wasz adres e-mail, nowe
posty będą przychodzić na Waszą pocztę ( ze 2-3 w tygodniu)
wystarczy przepisać hasło które się pojawi po naciśnięciu „
submit”. Dla posiadaczy kont google po prawej stronie G+. Jeśli
możecie, Udostępniajcie również na fejsie. Z góry bardzo
dziękuje za pomoc w rozwoju bloga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz