Ale
dawno nic nie pisałem. No pora roku taka, że trudno o nowe
wrażenia, chyba żeby opisywać dyskusje rodzinne z tym, że na to
szkoda mi klawiatury. Dzisiaj jednak pykam sobie fajeczkę i tak
jakoś się rozrzewniłem.... Za oknem ten cholerny śnieg więc
wracam pamięcią do swojego pierwszego wyjazdu nad morze. Zacznę
jednak jeszcze wcześniej bo nie wszyscy pewnie śledzą bloga od
początku. Gosia w miarę spokojnie przyjęła wiadomość o tym że
kupiłem motocykl. Znaczy jak się dowiedziała – bo przywieźli mi
go do pracy. Nie chciałem ryzykować dowózki do domu bo mogłaby
uznać,że to pomyłka i odesłać z powrotem albo co gorsza zrobić
coś dziecince. Widywałem ją wkurwioną i stąd wiem, że tsunami
to nie jest najgorsza rzecz jaka może spotkać człowieka. Ktoś nie
żonaty pomyśli – mogłeś jak facet po prostu powiedzieć.
Pogadamy jak się ożeni. Prawda bracia męczennicy ? Potrafią
zamienić życie w piekło a jak już do niego trafić to choćby
godzinę później. Po przyjeździe do domu nabytkiem, fonia
zaniknęła na kilka dni , ale na to byłem przygotowany, muszę też
jej oddać, że otrzymywałem normalne racje żywnościowe z tym że
jej mina w trakcie posiłku odbierała cały apetyt a stół i
talerze były jakieś głośniejsze. W tym okresie postanowiłem
zmywać po sobie naczynia i skwapliwie zbierać garderobę. Ale że
na dłuższą metę jest to nie do wytrzymania bo ona zmywa kiedy
chce a ja musiałem jeszcze jedząc, poszedłem do banku. Z ciężkim
sercem wyskrobałem kasę na umeblowanie sypialni i po odbyciu reszty
kary przy składaniu gratów doprowadziłem stosunki rodzinne do
normy. Po tym burzliwym okresie szwendałem się młodzieżowo przez
dwa sezony po okolicy, ale po zmianie silnika na większy poczułem,
że już czas na wyjazd. Znaczy wyjazd – pojechaliśmy we dwoje na
zbiornik Jeziorsko raptem 4 setki tam i nazat. Wtedy poczułem
pierwszy raz, że moim domem jest droga. Wkrótce potem pijąc
poranną sobotnią kawę doszedłem do wniosku, że jadę. Szczerze
mówiąc miałem obawy jak Romek na to zareaguje ale co tam. Trasę
do Kołobrzegu znałem na pamięć więc pomalutku, setuchną lecę
sobie przez Czarnków na Wałcz. Powiem wam, że z każdym kilometrem
tej motocyklowo-dziewiczej drogi czułem się cudowniej. Wiosenna
zieleń, słoneczko, pustawa trasa i moto między nogami. Chyba
wtedy poczułem, że tak chcę spędzić życie, że To moje życie.
Pierwszy postój w Trzciance i dzwonię do domku. Zamiast cześć
kochanie słyszę – gdzie jesteś! A jad wylewa się z komórki.
Jadę nad morze- i tu skończę opis rozmowy bo nie znam wszystkich
słów które wtedy padły z jej słodkich usteczek. Nie
zastanawiając się nad tym czy może faktycznie jestem pojebany,
nieodpowiedzialny i do niczego wsiadłem na Romka i pojechałem dalej
a jechało się tak, że po dwóch minutach nie pamiętałem już tej
miłej rozmowy. Gdzieś tam po drodze był jeszcze jakiś postój z
tym ze już nie dzwoniłem. W sumie po niecałych sześciu godzinach
byłem pod latarnią. Nigdy nie zapomnę ani tych trzystu kilometrów
drogi ani uczucia po dotarciu do celu. Nie potrafię tego opisać,
ale motocykliści zrozumieją. Nadeszły mnie jednak rozterki.
Dzwonić po dorszu z widokiem na morze czy przed. Zdecydowałem, że
po. Wciągłem słusznej wielkości rybkę u Rewińskiego bo raz
zjeść potrafię dwa cholera wie kiedy jeść znów dostanę i
dzwonię. Chciałem odczekać dwa sygnały i rozłączyć że niby
nie odebrała, ale nie wyszło. Nieraz zadziwia mnie ta szybkość
reakcji, tym z F1 wydaje się że mają refleks. W skrócie – po
wysłuchaniu co powiedziała do pierwszego wdechu czyli jakiś
piętnastu minutach zdołałem wbić się w ten słowotok wyrazem
wracam i nie rozłączając się spokojnie się ubierałem patrząc
na wchodzące do portu statki. Nie lubię się rozłączać, ale nie
mogłem czekać aż skończy bo w poniedziałek trzeba do roboty więc
trudno. Wracałem tą samą trasą i było jeszcze cudowniej niż w
tamtą stronę. Już na spokojnie bez obaw o Romka wcinałem się w
te piękne łuki w okolicach Połczyna, leciałem sobie równiutko w
zniżające się pomalutku słońce i ….. byłem szczęśliwy.
Myślałem wtedy o czekających mnie kolejnych wyjazdach, o tym że w
końcu znalazłem coś dla siebie i delektując się każdym
kilometrem podziwiałem swój piękny motocykl do którego nabrałem
bezgranicznego zaufania, którego jak się później okazało nigdy
nie zawiódł. Gdzieś przed Poznaniem zacząłem się jednak bać.
Wiecie jak to jest gdy instynkt samozachowawczy wydziera ci się do
ucha - nie wracaj. Nie wiem czy to motocykl przez te sześć stówek
zrobił ze mnie ryzykanta ale pojechałem do domu. Panowie, gdyby
spojrzenie mogło zabijać, zmroziło mnie, poczułem dreszcz na
plecach, poty na wystąpiły na czoło, ciało pokryło się gęsią
skórką a nogi zrobiły się miękkie. I jak ich nie kochać ?
Klapłem se w kuchni, z boczku żeby nie zabrakło jej miejsca bo
wywód był wzbogacony szeroką gestykulacją i zastanawiam się czy
wolno mi zrobić sobie kawę. Wiecie jak to jest jak człowiek słucha
a nie słyszy robi się senny. Szczerze mówiąc przyszło mi do
głowy jakieś drobne przekupstwo, ale odgonił je inny
najrozsądniejszy głos na świecie, który od wtedy stale mi
towarzyszy i powiedział WLEJ TO DO ZBIORNIKA. W tym miejscu, na
koniec dwie rady. Dla poczatkujących motocyklistów – w tamtym
sezonie nakulałem 24 koła. Dla żon – może byśmy jeździli
bliżej, ale po co tego słuchać już od popołudnia. Pozdrawiam
Zaleś
Poniższe zdjęcia są z wielu wyjazdów na rybkę Romkiem a było ich sporo....może rozpoznacie jakieś miejsca.
Przypominam, że moją facebookową stronę można polubiać, polecać innym do polubienia, udostępniać i co tam jeszcze... Będę wdzięczny i z góry dziękuję.
A jeżeli chcecie otrzymywać linki do nowych postów na maila podajcie swój adres na dole strony bloga.