Dziś
chciałbym opisać swój pierwszy „ pierdolniety „ wyjazd.
Pewnego piątkowego popołudnia jak zwykle po obiedzie strzeliłem
sobie drzemkę. Mam zwyczaj wypoczywać po obfitym posiłku, a że na
obiad był dobry zeszło mi się do wpół ósmej. Nic więc dziwnego
że mimo iż zmęczyłem się kolacją i wieczornym filmem nie mogłem
zasnąć. Nie żeby jedzenie stanowiło sens mego życia, ale by
przywołać sen rozmyślałem o sobotnich posiłkach, przyszła mi
taka ochota na pstrąga, że szturchnąłem śpiącą już Gosię i
mówię jedziemy w Bieszczady. Uwierzycie, że nie chciała ?
Człowiek zaprasza ukochaną żonkę na obiad a słyszy że jest
pojebany. Sceneria jej nie odpowiadała czy co. Tak czy inaczej nim
skończyła wygłaszać opinie o motocyklistach byłem już ubrany,
kawę miałem w termosach, a Romek radośnie pyrkał przed domem. W
google trasy nie sprawdzałem bo słuchałbym dłużej oceny mojego
pomysłu. Pojechałem przez Jarocin, Kalisz, Piotrków, Kielce,
Mielec, Rzeszów, Sanok. Do Kalisza nudno bo raz, że ciemno a dwa
droga objechana. Dopiero w okolicach Kielc zaczęło świtać. Nie
wiem dlaczego ale tamten wschód słońca pamiętam do dziś. Jechało
się super, Romek mruczał równiutko, pykałem se setuchną a droga
odkrywała uroki letniego poranka. Nie wiem co się wtedy działo,
ale przez całą drogę cztery razy byłem zatrzymywany przez
patrole. Mimo tych nieprzewidzianych postoi dotarłem przed dwunastą
na tamę. Przeszedłem się na drugą stronę, żeby rozprostować
kości, zjadłem pstrąga przy okazji poznając innych motocyklistów
jedzących posiłek. ( pozdrowienia dla Pirates of Roads Rzeszów
)Nie bardzo chcieli uwierzyć, że nie przyjechałem z Poznania na
zlot tylko na pstrąga i po obiedzie wracam, ale naprawdę zdziwili
się dopiero gdy podeszliśmy do motocykli i zobaczyli Romka.
Niestety nie mogłem za długo gadać bo czas był wracać. Okolice
Sanoka, Rzeszowa bardzo urokliwe, drogi przyzwoite i niezbyt
ruchliwe. Wracałem tak samo, rozmyślając o tym, po jaką cholerę
pól roku się rozwodzić nad takim wyjazdem, czynić przygotowania,
planować noclegi itd. jak wystarczy wsiąść i jechać. Tak mniej
więcej dwie stówki przed domem zacząłem się jeszcze zastanawiać
czy dostanę kolację a nie będę opisywał tych rozmyślań, żeby
nie było że to jakaś obsesja. Na wszelki wypadek, gdybym został
odcięty od lodówki po tym wypadzie, zjadłem coś na BP i wstapiłem
po drodze do Nine Sixów w Czarnotkach na pepsi. Przy okazji
powiedziałem Cichemu, że w poniedziałek jestem u niego w servisie
zrobić wymiany. Jakoś tak szybko ten olej trzeba zmieniać. W sumie
wyjazd super. 1300 km, 24 godziny i niezapomniane wrażenia w sercu.
Na koniec powiem szczerze, dupę trochę czułem. Przepraszam za
jakość zdjęć, ale siadła mi w telefonie bateria.
P.S.
Jeżeli podoba Wam się pomysł bloga, proszę o komentarze i
subskrypcje. Poniżej zdjęć jest miejsce na wasz adres e-mail, nowe
posty będą przychodzić na Waszą pocztę ( ze 2-3 w tygodniu)
wystarczy przepisać hasło które się pojawi po naciśnięciu „
submit”. Dla posiadaczy kont google po prawej stronie G+. Jeśli
możecie, Udostępniajcie również na fejsie. Z góry bardzo
dziękuje za pomoc w rozwoju bloga.