Pogoda
nie ciekawa, więc czas na jakieś letnie wspomnienia. Wybrzeża mamy
sporo więc rzadko jadę w to samo miejsce dwa razy w sezonie. Jednak
tym razem otrzymałem polecenie od córek bo chciały kubki ze
zdjęciami a widziałem taki punkt jak byliśmy w Rewalu. Bliżej nie
szukałem bo ja tam nie mam na bzdury czasu. Czego to ojciec dla
dzieci nie zrobi. Nadeszła sobota na koń i w drogę. Walę przez
Gorzów i Szczecin bo raz, że Hose od czasu do czasu trzeba na esce
przeczyścić wydechy ( kiedy plecaki to zrozumieją ), dwa
postanowiłem jeszcze zahaczyć o Festiwal Słowian i Wikingów na
Wolinie. Kilka słów o tej imprezie. Polecił mi ją ówczesny
dyrektor muzeum w Cedyni. Przyjeżdżają tam najtwardsze grupy
średniowieczne z całego świata, więc bitwa będąca punktem
kulminacyjnym imprezy jest naprawdę imponująca a można powiedzieć
krwawa. Teren wokół ze strefą buforową na wypadających przez
ogrodzenie uczestników, kilka karetek pogotowia, te sprawy.
Organizatorzy wychodzą z założenia, że jak ktoś się nie chce
tak bawić niech nie przyjeżdża albo jedzie pod Grunwald. Stałem 3
metry od pola walki i szczęk żelaza robi niezapomniane wrażenie,
normalnie człowiek ma grymas na twarzy jak widzi wgniecony po
uderzeniu chełm. Niemniej przez cholerny upał po trzech rozgrywkach
zwineliśmy się z Gosia i pognaliśmy dalej. Późnym popołudniem
byliśmy w Rewalu. Kamping Klif, mogę polecić. Do morza nie
daleko, zrobiony pod Niemców więc jest ornung co mi się podoba bo
lubie warunki biwakowe ale kibelek ma być czysty. Po załatwieniu
spraw najpilniejszych czyli kubków i magnesów idziemy na mirunę do
smażalni w której jedliśmy poprzednio. Ci którzy mnie znają
wiedzą jak dobra musi byś strawa abym się zdecydował na trzy
kilometrowy spacer. Z daleka widzę, że jeszcze otwarte więc
odruchowo, wbrew swojej naturze przyspieszam. Przydeptując język
wbijam się do środka i okazuje się, że lokal czynny ale kuchnia
już nie. Nie wiem jaki miałem wyraz twarzy, ale w oczach kelnerki
był strach. Wracając prawie po kolanach z powrotem zjedliśmy
jednak przyzwoita rybkę w Chacie Rybaka przy samej promenadzie.
Wieczór jak wieczór, co może spotkać żonatego w kurorcie.
Rankiem po śniadanku na plaże, pobyczyć się trochę, zapomniałem
jednak o okularach przeciwsłonecznych niezbędnych gdy idzie się na
plażę z żoną, nasłuchałem się więc standardowych docinek na
swój temat i wszystkich facetów ( kiedy one zrozumieją, że to
odruch). My patrzymy na inne ze współczuciem, że nie są takie
piękne jak Wy kochane plecaczki. Człowiek ma po prostu miękkie
serce. Po południu gdy pogoda i atmosfera zaczęły się psuć na
Hose i walimy do domku. Po drodze jej w miarę przeszło, to i
wracało się całkiem miło. Tym razem przez Wałcz. Droga już
pusta więc mimo że bokami można było słuchać jak moto
równomiernie mruczy w okolicach złoty dwadzieścia, jechało się
wspaniale choć wywijasy za Czaplinkiem wolę jednak w dzień.
Ogólnie nie wiem czy tylko ja jestem popierdolony, ale lubię wracać
nocą, pić kawę na Orlenie, wpierdalać hot-dogi na BP itd. jakoś
nie czuje wtedy zmęczenia tylko jestem szczęśliwy. Pozdrawiam
Zaleś
P.S.
Jeżeli podoba Wam się pomysł bloga, proszę o komentarze i
subskrypcje. Poniżej zdjęć jest miejsce na wasz adres e-mail, nowe
posty będą przychodzić na Waszą pocztę ( ze 2-3 w tygodniu)
wystarczy przepisać hasło które się pojawi po naciśnięciu „
submit”. Dla posiadaczy kont google po prawej stronie G+. Jeśli
możecie, Udostępniajcie również na fejsie. Z góry bardzo
dziękuje za pomoc w rozwoju bloga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz