Po
dwóch dniach pobytu w Bawarii i objechaniu okolic Bertesgarden
nadszedł czas aby pojechać dalej. Opuszczamy camping
http://www.camping-harras.de/ ( mogę polecić ) i udajemy się do Austrii. Przejazd dziecinny
sto kilkadziesiąt kilometrów, ale za to przez malownicze krajobrazy
no i wjeżdżamy w coraz wyższe góry, co bardzo odpowiada mi, Gosi
zaś tak sobie. Gdzieś po drodze tankujemy paliwo i tu pierwszy raz
wspominam Polskę. Otóż w budynku stacji benzynowej można ZAPALIĆ
PAPIEROSA do kawy. Wolny kraj, wolnych ludzi mimo że w Unii jak my.
Zawsze mówiłem , że skurwysyństwo nie zna granic. Po drodze
Margaretka serwuje mi niezły dreszczowiec. Zostawia na stacji przy
dystrybutorze swój plecak z kasą, komórką, dokumentami.
Orientujemy się już w Zell am See. W zasadzie tylko czekałem aż
powie, że to moja wina, ale nie tym razem gra na skrzywdzoną przez
los. Na moto i jazda z powrotem. Nie myślałem, że Hose potrafi się
tak kłaść w zakrętach. A co dziwne, wcale to nie przeszkadza mojej
pani, choć zazwyczaj skrzeczy przy większym łuku na autostradzie.
Na szczęście bagaż stoi tam gdzie go zostawiła. Wracamy. Rozbijamy się na
campie z zachwycającym położeniem i widokami oczywiście nad samym
jeziorem. Niestety musieliśmy poszukać innego niż wybrałem w
necie, bo z tamtego było ze 200m do plaży a ja tyle łaził nie
będę. Trochę plażingu i rozmowy o jutrzejszym wyjeździe na
Grossglocnera. Gosia nie chce jechać. Woli łapać alpejską
opaleniznę czy coś takiego. W życiu tego nie zrozumiem, ale nie
chce mi się dyskutować. Byle pod moją nieobecność nie złapała
czegoś innego. Pod wieczór rozbija się obok motocyklista z Polski.
Wali na Szwajcarię. Podsuwam mu kilka pomysłów z naszego
zeszłorocznego wyjazdu. Pozdrawiamy Zdzicha serdecznie. Obok Czesi
którzy, walą do Włoch no i jeszcze dwóch Niemców co jadą na
Węgry. Wszyscy znajdujemy jakoś wspólny język. Generalnie dzielimy się na tych którzy już zjechali i tych, którzy będą wjeżdżać. Wieczór spędzamy
na spacerze po promenadzie ciągnącej się wzdłuż jeziora. A rano
wsiadam na moto i jadę na Glocka. Kilka kilometrów i wjeżdżam na
tą cudowną trasę. Wiecie co? Te widoki i trasę zapamiętam na
zawsze. A ta nie pojechała ! Choć szczerze mówiąc myślałem, że droga jest bardziej wymagająca. Niemniej te kilkadziesiąt kilometrów
jest wspaniałe. Wspinam się motocyklem na 2571 m npm. Wyżej niż
nasze Rysy. Są punkty skąd widać kilkanaście trzytysięczników.
A ta nie pojechała ! Olbrzymie przełęcze. Cudowne widoki i droga.
Asfalt świetny, szeroko, doskonały profil powoduje, że Glock w
pełni zasługuje na to aby być mekką motocyklistów. Jest nas tam
pełno. Z całej Europy. Hiszpanie, Francuzi, Holendrzy, Włosi, Belgowie o nacjach niemieckojęzycznych nie wspominając. Wspaniała różnorodność tablic
rejestracyjnych. I u wszystkich widać banan na twarzy. ( U plecaków nie zawsze ) A ta nie
pojechała ! Od bramek do bramek jadę trzy razy. Raz zatrzymując
się co chwila aby się napatrzeć i robić fotki. Zawracam i jadę
spacerowo dla zobaczenia tego wszystkiego w całości, ale ponieważ
mam robić kółko muszę się znowu cofnąć, tym razem walę Glocka
na ostro na ile pozwalają mi umiejętności i granice ryzyka. A ta
nie pojechała ! Wyjeżdżam i kieruję się na biegnącą
równolegle drogę 108. Również wspaniała, widokowa trasa. Z
niewiarygodną ilością wodospadów no i wspaniałym tunelem.
Objeżdżam jeszcze kawałek Alp i walę do Gosi.
Oboje
po tym dniu jesteśmy zachwyceni. Ja bo widziałem coś wspaniałego,
ona bo się spiekła. Trudno. Czasami brak mi słów. Wspólnie
zachwycamy się jednak tym co widzimy na około. Naprawdę Zell am
See jest chyba jednym z najpiękniejszych miejsc na świecie.
Uwielbiam pływać w jeziorze z widokiem na szczyt 3200 m. Choć Gosi
na brzegu też się podobało. Nie wiedziała jednak, że odkryłem
niezły kawałek drogi, miałem więc dla niej ekstremalną
niespodziankę w drodze powrotnej, ale o tym napiszę następnym
razem. Zdjęcia i tym razem w albumie. Link poniżej. Pozdrawiam
Zaleś.