Co
prawda tytuł na wyrost, bo żeby się żegnać trzeba najpierw być,
ale niech będzie. W ten weekend nie mogłem inaczej. Od powrotu z
Alp czekałem na pogodę, żeby się poplażować i wszamać kawałek
rybki. Jak było sami wiecie. Nad morzem ludzie w kurtkach,
czapkach... z nartami. Biznes termoforowy przeżywał rozkwit. I
wreszcie na sam koniec wakacji, lato z widokówki. W robocie
zarządziłem długi weekend i na moto. Kierunek Stegna. W zasadzie
wszystko jedno Jantar, Stegna, Krynica byle do zatoki gdańskiej bo
tam woda cieplejsza o 3-4 stopnie. Co do drogi, nie ma się co
powtarzać z opisem. Z Poznania na Bydgoszcz i 91 w górę przez
Malbork nad Bałtyk. Leciało się jak latem – co tu więcej
napisać. Może tylko wspomnę o 91 od Świecia. Kiedyś notoryczny
korek, teraz bajka. Szeroko, super asfalt, pusto, można poganiać.
Naprawdę czułem się jak na jednopasmowej autostradzie. Rewelacja i
to w obie strony. Polecam. Po dojechaniu, camp. Wiecie jak lubię
spacerować więc wybrałem miejsce jakieś 30 metrów od plaży.
Znaczy jak idzie się bramą bo przez płot wyskakuje się na plażę.
Żarcie pod twarzą bo wyjście z campu wprost głównego wejścia na
kąpielisko a jak kto woli na miejscu basen. Namiot w cieniu drzew
więc camping 180 w Stegnie warto odwiedzić. Polecam. Co do
atrakcji, to jechałem na plażing i nic poza piachem i słoną wodą
mnie tym razem nie interesowało. Jeśli chdzi o papusianie,
powszechnie wiadomo, że w sprawie dorsza trza odwiedzić Krynicę
Morską postanowiłem jednak zaryzykować. Smakoszą jak ja,
wystarczy rzut oka do kuchni, żeby się zorientować co jest lołz.
Co niby o przyrządzaniu ryby dla Zalesia mogą wiedzieć sezonowe
młokosy. Wkraczać w wiek rozrodczy może kelnerka, ale nie
kuchmistrz. Do Krynicy zdażało mi się jechać specjalnie na obiad
z Mosiny, więc o ten kawałek ze Stegny mi nie chodziło, ale
postanowiłem poszukać czegoś na miejscu. „ U Pirata „ od razu
mi się spodobało. Kilka stolików, spokój, a nie lubię harmidru w
czasie konsumpcji, popielniki na stołach, a Pani kucharka w
odpowiednim wieku i figurze. Co do dorsza, „ Laguny „ nie
przebił, ale miruna.... tu będzie co wspominać. Po zaspokojeniu
pierwszego głodu kawalątkiem rybki, udaliśmy się nad wodę mimo
że mam zwyczaj wypoczywać po obfitym posiłku przy czym długość
drzemki uzależniam od tego co spożywałem. Nie mniej plażingu w
tej sytuacji nie mogłem odpuścić. Wieczorem, spacerki, rozmowy,
patrzenie w gwiazdy przed namiotem i wsłuchiwanie się w odgłos
morza. Od rana kapiel w Bałtyku przy wschodzącym słońcu, kawka na
plaży pod kilka papierosków, żeby nie przesadzić z tym całym
jodem. Po porannych, biwakowych obrzędach czas budzić Gosiaczka,
ona zawsze bez budzenia śpi do dziwiątej, pewnie dlatego że jej
niewygodnie i hałas i robaki i w ogóle. Obok rodzina na rowerach,
ponoć drugi tydzień w trasie. Gość zobaczył jak wracam po
bachaniu znad morza i bezczelnie mi się pyta czy też rano biegam.
Noż kurwa mać. Nie po to od ćwierć wieku niszczę organizm
fajkami, złą dietą i innymi używkami, żeby od rana, na wakacjach
spotykały mnie takie obelgi. Miałem ochotę mu wygarnąć, ale że
z plaży i do namiotu było pod górkę, to złapałem lekką
zadyszkę, zapaliłem więc tylko wymownie papierosa i grzecznie
odpowiedziałem, że sobie podaruję po czym zasiadłem do konsumcji
pączka. Dzień drugi jak pierwszy, tyle że plażujemy się już od
rana. Patrząc na tłumy nad morzem mam wrażenie, że oglądam
widokówkę z kurortu i tak właśnie tym razem miało być. Po
południu praktycznie nie wychodzę z wody bo pojawiły się fale.
Wieczorem Goga namówiła mnie na pieszą wycieczkę po nadmorskich
straganach, zmarnowana godzina, ale widziałem szczęście w jej
oczach gdy hasała między pierdołami więc niech jej będzie.
Wieczorem kolacyjka, promenada, spotykamy ekipę motocyklową z
Makowa więc trochę moto-pogaduchy, pozdrawiamy. Trochę przygnębia
fakt, że jutro wyjazd a to pewnie ostatni biwak w tym roku. Rano na
moto i do domku. Leci się wyśmienicie choć robi się coraz
bardziej gorąco. Droga wbrew oczekiwaniom nie zakorkowana, więc
Hose wręcz pożera kilometry. Pozdrawiam spotkanych pod Żninem
Panterę i Jarona. Prawdziwi bikersi zawsze się zatrzymają widząc
kogoś stojącego w nietypowym miejscu. Pomoc co prawda nie była nam
potrzebna, ale dziękujemy za chęci. I tak zakończył się ostatni
weekend tego lata, dobrze że nie sezonu. Pozdrawiam Zaleś.
P.S. Zawsze jadę trasę bez obaw o sprzęt. Za opiekę techniczną podziękowania dla Motoclub Poznań. 513026979 Wieruszowska 2/8