ZALEŚ

MIEJSCE NA TWOJĄ REKLAMĘ - OBRAZ, TEKST, PRZEKIEROWANIE NA STRONĘ 500 197 626

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Stegna – pożegnanie lata.

Co prawda tytuł na wyrost, bo żeby się żegnać trzeba najpierw być, ale niech będzie. W ten weekend nie mogłem inaczej. Od powrotu z Alp czekałem na pogodę, żeby się poplażować i wszamać kawałek rybki. Jak było sami wiecie. Nad morzem ludzie w kurtkach, czapkach... z nartami. Biznes termoforowy przeżywał rozkwit. I wreszcie na sam koniec wakacji, lato z widokówki. W robocie zarządziłem długi weekend i na moto. Kierunek Stegna. W zasadzie wszystko jedno Jantar, Stegna, Krynica byle do zatoki gdańskiej bo tam woda cieplejsza o 3-4 stopnie. Co do drogi, nie ma się co powtarzać z opisem. Z Poznania na Bydgoszcz i 91 w górę przez Malbork nad Bałtyk. Leciało się jak latem – co tu więcej napisać. Może tylko wspomnę o 91 od Świecia. Kiedyś notoryczny korek, teraz bajka. Szeroko, super asfalt, pusto, można poganiać. Naprawdę czułem się jak na jednopasmowej autostradzie. Rewelacja i to w obie strony. Polecam. Po dojechaniu, camp. Wiecie jak lubię spacerować więc wybrałem miejsce jakieś 30 metrów od plaży. Znaczy jak idzie się bramą bo przez płot wyskakuje się na plażę. Żarcie pod twarzą bo wyjście z campu wprost głównego wejścia na kąpielisko a jak kto woli na miejscu basen. Namiot w cieniu drzew więc camping 180 w Stegnie warto odwiedzić. Polecam. Co do atrakcji, to jechałem na plażing i nic poza piachem i słoną wodą mnie tym razem nie interesowało. Jeśli chdzi o papusianie, powszechnie wiadomo, że w sprawie dorsza trza odwiedzić Krynicę Morską postanowiłem jednak zaryzykować. Smakoszą jak ja, wystarczy rzut oka do kuchni, żeby się zorientować co jest lołz. Co niby o przyrządzaniu ryby dla Zalesia mogą wiedzieć sezonowe młokosy. Wkraczać w wiek rozrodczy może kelnerka, ale nie kuchmistrz. Do Krynicy zdażało mi się jechać specjalnie na obiad z Mosiny, więc o ten kawałek ze Stegny mi nie chodziło, ale postanowiłem poszukać czegoś na miejscu. „ U Pirata „ od razu mi się spodobało. Kilka stolików, spokój, a nie lubię harmidru w czasie konsumpcji, popielniki na stołach, a Pani kucharka w odpowiednim wieku i figurze. Co do dorsza, „ Laguny „ nie przebił, ale miruna.... tu będzie co wspominać. Po zaspokojeniu pierwszego głodu kawalątkiem rybki, udaliśmy się nad wodę mimo że mam zwyczaj wypoczywać po obfitym posiłku przy czym długość drzemki uzależniam od tego co spożywałem. Nie mniej plażingu w tej sytuacji nie mogłem odpuścić. Wieczorem, spacerki, rozmowy, patrzenie w gwiazdy przed namiotem i wsłuchiwanie się w odgłos morza. Od rana kapiel w Bałtyku przy wschodzącym słońcu, kawka na plaży pod kilka papierosków, żeby nie przesadzić z tym całym jodem. Po porannych, biwakowych obrzędach czas budzić Gosiaczka, ona zawsze bez budzenia śpi do dziwiątej, pewnie dlatego że jej niewygodnie i hałas i robaki i w ogóle. Obok rodzina na rowerach, ponoć drugi tydzień w trasie. Gość zobaczył jak wracam po bachaniu znad morza i bezczelnie mi się pyta czy też rano biegam. Noż kurwa mać. Nie po to od ćwierć wieku niszczę organizm fajkami, złą dietą i innymi używkami, żeby od rana, na wakacjach spotykały mnie takie obelgi. Miałem ochotę mu wygarnąć, ale że z plaży i do namiotu było pod górkę, to złapałem lekką zadyszkę, zapaliłem więc tylko wymownie papierosa i grzecznie odpowiedziałem, że sobie podaruję po czym zasiadłem do konsumcji pączka. Dzień drugi jak pierwszy, tyle że plażujemy się już od rana. Patrząc na tłumy nad morzem mam wrażenie, że oglądam widokówkę z kurortu i tak właśnie tym razem miało być. Po południu praktycznie nie wychodzę z wody bo pojawiły się fale. Wieczorem Goga namówiła mnie na pieszą wycieczkę po nadmorskich straganach, zmarnowana godzina, ale widziałem szczęście w jej oczach gdy hasała między pierdołami więc niech jej będzie. Wieczorem kolacyjka, promenada, spotykamy ekipę motocyklową z Makowa więc trochę moto-pogaduchy, pozdrawiamy. Trochę przygnębia fakt, że jutro wyjazd a to pewnie ostatni biwak w tym roku. Rano na moto i do domku. Leci się wyśmienicie choć robi się coraz bardziej gorąco. Droga wbrew oczekiwaniom nie zakorkowana, więc Hose wręcz pożera kilometry. Pozdrawiam spotkanych pod Żninem Panterę i Jarona. Prawdziwi bikersi zawsze się zatrzymają widząc kogoś stojącego w nietypowym miejscu. Pomoc co prawda nie była nam potrzebna, ale dziękujemy za chęci. I tak zakończył się ostatni weekend tego lata, dobrze że nie sezonu. Pozdrawiam Zaleś.



P.S. Zawsze jadę trasę bez obaw o sprzęt. Za opiekę techniczną podziękowania dla Motoclub Poznań. 513026979 Wieruszowska 2/8
















































niedziela, 21 sierpnia 2016

Wisła – ale mi tego brakowało.

Po wtorkowej, deszczowej przygodzie, mimo że trochę pojechałem, czułem jakiś niedosyt. Wreszcie jednak Bogowie odpuścili motocyklistom i można było trochę polatać bez skafandrów ochronnych. W piątek wybrałem się więc w Beskidy. W tym roku nie leciałem jeszcze jedynastką na południe więc nawet ciekawie się jechało, choć trasa dobrze znana. Słoneczko świecie, ruch nie za duży, asfalt w sumie dobry, więc można się delektować jazdą. Moto leciutkie bo walę sam, no to i mnie niekiedy fantazja ponosi. Troszeczkę kłopotów w aglomeracji z oreientacją. Nie żebym się czepiał, ale ktoś mógłby przemyśleć śląskie oznaczenia dróg na trzeźwo. W końcu udaje mi się wyjechać na Bielsko-Białą i walę na Żywiec. Do Czechowic korek, ale nawet zjeżdżają. Wstępuję do browarnej piwiarni zakupić pamiątki i dalej na południe. Widoczki ładne, droga dobra, pogoda idealna na moto. Przez Milówkę i Izdebną jadę do Wisły. Naprawdę piękne okolice i wspaniałe widoki, szczerze polecam tą drogę. Brakuje mi jednego. Są po drodze miejsca skąd naprawdę roztaczają się wspaniałe pejzaże natomiast nikt nie pomyślał o tym żeby wylać tam kilka m2 alsfaltu, postawić kawał ławki i stołu. Szkoda, bo okolice naprawdę piękne. Mijam co prawda po drodze jakąś górę z punktem widokowym, ale trzeba tam wejść więc nawet nie staję. Nie po to jadę taki kawał drogi, żeby się umordować. Poźniej na campie dowiaduję się od stałych bywalców tych okolic, że widać z tamtąd Tatry. Co za lenistwo, tarabanić się pieszo pod górę, narażać na zawał, zamiast podjechać te sto kilosów z hakiem ? W Wiśle obowiązkowo skocznia no i na camp. Pole namiotowe Jonidło. Moim zdaniem jeden z najlepszych campów w Polsce. Polecam. Lokalizacja nad samą Wisłą, zabawne porównanie tego strumienia z rzeką jaką kojarzymy z Torunia czy Warszawy. Wieczorem campowe pogawędki z sąsiadami a rano na moto i w drogę. Tym razem przez Wrocław. Niestety nie zahaczam o Szczyrk bo droga zamknięta, ale to nie koniec świata więc jeszcze się pojedzie. W sumie wyjazd w idealnych proporcajach. Dużo drogi, sporo relaksu i trochę oglądania. Super pomysł na moto-wypoczynek. Pozdrawiam Zaleś.


P.S. Zawsze jadę trasę bez obaw o sprzęt. Za opiekę techniczną podziękowania dla Motoclub Poznań. 513026979 Wieruszowska 2/8