ZALEŚ

MIEJSCE NA TWOJĄ REKLAMĘ - OBRAZ, TEKST, PRZEKIEROWANIE NA STRONĘ 500 197 626

wtorek, 25 sierpnia 2015

Góry Czesko-Słowackie

Niekiedy trzeba przemyśleć swoje życie, spojrzeć na problemy tego świata, zastanowić się nad sensem tego wszystkiego co nas otacza i nami samymi. Zazwyczaj wtedy robię se kawę. Siadam przy ławie i rozkładam mapy. W tym filozoficznym poczuciu nostalgii, którego moja druga połowa nie rozumie rodzą się wspaniałe pomysły na trasy. Jej zdaniem nie. Twierdzi tylko, że gapię się bez sensu w arkusz papieru i mamroczę coś do siebie. Pytam kiedy zrozumieją, że to czy pojedziemy drogą 537 czy 18 ma olbrzymie i kluczowe znaczenie ? Tym razem niemal ze wstydem odkryłem, ze włóczę się po jakiś Alpach a nie byłem w Tatrach. Jednak jechać do Zakopca i nazad wydało mi się zbyt banalne. Patrze jakby tu urozmaicić tę traskę i dochodzę do wniosku, że pykne sobie te całe góry od południa. Na idiotyczne pytanie po co, odpowiadam że tamtędy jeszcze nie jechałem. Takie decyzje zapadają u mnie ułamku sekundy więc dopiero później okazuje się, że w tym terminie mamy iść na roczek do kuzynki czy coś. Z bólem serca i szczerym żalem muszę zrezygnować – z imprezy oczywiście. Lekki foch, ale do tego przywykłem przez te 20 lat. Nie ma się czym przejmować – przejdzie. Plan – w sobotę wyjazd. Cały tydzień się nastawiałem i nawet pytania o roczkowy prezent nie psuły mi specjalnie nastroju. A takie rzeczy potrafią urosnąć do rangi rozważań Einsteina nad teorią względności. W piątek po obiadku drzemusia, ale nie za długa bo trzeba wstać na kolację żeby nie iść spać na głodnego. Leżę i leżę a sen nie przychodzi. W końcu o wpół pierwszej dochodzę do wniosku że już i tak się nie wyśpię więc lepiej jechać. Po ciemku walę przez Głogów na Zgorzelec. Żałować nie ma czego bo droga zjeżdżona przeze mnie do znudzenia a jedzie się zajebiście bo pusto i średnia wychodzi prawie autostradowa. Dalej Bogatynia i o świcie wjeżdżam do Libereca. Chwila na kawkę i śniadanko i wjeżdżam w ukochane Karkonosze. Słoneczko świeci, drogi z zakrętami ale bez hardcoru więc posuwam się wzdłuż granicy w kierunku Ostrawy. Jedzie się zajebiście. Z siodła podziwiam kwintesencję tego co oferują Sudety. Miasteczka w dolinach skąpane w słońcu, góry pokryte lasami. Jechać, jechać, jechać. W Ostrawie odbijam na Słowacką Żylinę i mijam od południa Beskidy jeszcze kawałek i zaczną się Tatry. Na razie jednak jestem zachwycony tym fragmentem drogi. Asfalt super i zawijasy ale tak mniej więcej do wzięcia 90-ką. Rewelka. Mimo to mniej więcej w Martin, mimo że jedzie się cudownie przez głowę mi przechodzi, że jednak w taką trasę lepiej ruszać wyspanym. Na szczęście zostało nie całe sto do noclegu. Camp jak zwykle u mnie nad jeziorem. Niestety zrobiło się pochmurno i chłodniej więc mimo że jestem dość wcześnie nie ciągnie mnie do kąpieli. Miejsce malownicze u podnóża Tatr. Niezłe żarcie na miejscu a potem koncert kapeli „Kabat Rock Therapy”
naprawdę chłopaki przyrżneli. Nocka mija spokojnie i rano wyjeżdżam na widokową 537. Tu naprawdę jest co oglądać a droga jakby zrobiona pod motocykl – nie mam szlifiery ale naprawdę można się cudownie kłaść. Widoki zajebiste, góry piękne naprawdę nie trzeba mi żadnych dodatkowych atrakcji żeby być szczęśliwym. Choć chyba od Alp mi się w dupie poprzewracało bo wciąż czekałem na wyższe szczyty a przecież Gerlach mijam o 2 kilometry. Staję co po chwilę żeby się napatrzeć i podumać po jaki chuj ludzie tam włażą jak z dołu też widać. Do polski wjeżdżam przez Łysą Polanę i walę na Zakopiec. To co widzę w mieście skłania mnie do refleksji, że można tam jechać albo po raz pierwszy albo dlatego żeby mówić że było się na wakacjach w Zakopanym. Żadnego klimatu gór. Miasto i tyle. Mogłem nie wjeżdżać. Koreczek na zakopiance więc spadam na Wadowice ale niewiele lepiej. Dobrze chociaż, że ładnie. Oświęcim, Gliwice. Chcę już do domu więc wybieram A4. Hose trochę się dziwił ale po 95 minutach już wyjeżdżam z Wrocławia. Chyba nie jechałem przepisowo. Miłe zaskoczenie na bramce, płacę 8,10 PLN – nigdy więcej Katowicką. Oczywiście do Trzebnicy koreczek. Jadę już z rozpędu bo chce mi się palić i kawy. Na tym kawałku S5 koło Rawicza sprawdzam czy fabryka mnie nie oszukała. Ale nie. Wszystko się zgadza z instrukcją obsługi. Robię sobie jeszcze ekspresówkę z piątki od Leszna i już jestem w domku. W sumie zajebiste półtora klocka km. Naprawdę warto zrobić tą trasę dla samej przejażdżki. Choć jak ktoś chce zwiedzać to chyba po drodze coś było. Zajrzę do wikipedi. Nie mogę sobie darować tylko tego roczku …..



P.S. Zawsze jadę trasę bez obaw o sprzęt. Za opiekę techniczną podziękowania dla Motoclub Poznań. 513026979 Wieruszowska 2/8





















Przypominam, że moją facebookową stronę można polubiać, polecać innym do polubienia, udostępniać i co tam jeszcze... Dzięki. 

A jeżeli chcecie otrzymywać linki do nowych postów na maila podajcie swój adres na dole strony bloga.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Jak mi Mazury poszły się j-ć, stan przedzawałowy.

Tak się jakoś dziwnie składa, że bliżej mi np. do Wiednia czy Pragi niż do Azji tzn. za Wisłę. Motocyklem raptem raz byłem na Mazurach i raz w Bieszczadach pomijając „ Wilkowyje „. W tym tygodniu postanowiłem trochę nadrobić te zaległości. Nie żebym zmienił poglądy i chciał wymienić Wrocław i Szczecin na Wilno i Lwów, ale pstanowiłem wykąpać się w czym większym niż miejscowe glinianki. Moto odebrane z przeglądu, ( coś chyba mam nie tak z licznikiem bo co po chwila trzeba robić wymiany ), wypłata była, Gosia dojrzała do następnego wyjazdu, namiot wytrzepany ze śródziemnomorskiego piachu słowem – gotowi. W nocy nie szło spać przez te upały ( nawet na fotelu psa przy oknie ) więc na dzień dobry dwie godziny opóźnienia. No dwie i pół, bo przecież makijaż itd. w sumie może i lepiej. Walimy sobie spokojnie przez Gniezno na Toruń a tu słoneczko napierdala coraz bardziej. U Kopernika postój i normalnie dziesiąta godzina a skwar taki, że aż palić się nie chce. Tego mi było za wiele ja rozumiem, że w upał można nie jeść ale raka karmić muszę. Rzut oka na atlas i dochodzę do wniosku, że jak mam tłuc jeszcze trzy stówy po azjatyckich bezdrożach to walę 1 nad morze i za dwie godzinki wpierdalam dorsza i to po kąpieli. Znaczy tak mi się zdawało. Dzwonię jeszcze do kumpla bo wiem, że też leci do Krynicy i wjeżdżam na autostradę. Hmm. Jak zobaczyłem podniesione bramki byłem gotów zmienić orientację polityczną ( info dla przewrażliwionych – na PiS też nie głosuję) ale jak wjebałem się w ten korek, to se pomyślałem Kurwa przez osiem lat nie mogli jednego pasa dorobić ! Technicznym, środkiem, technicznym, środkiem niby płynnie ale przelotowa nie powala. Później w te kocie łby na Malborki jeszcze tylko Korek do Stegny i w zasadzie po czterech godzinkach na patelni jestem w Krynicy. Na szlabanie Kampingu laska nas informuje, że jak znajdziemy miejsce to możemy wjechać. Znaleźliśmy. Camp Gallus znaliśmy, nic się nie zmieniło OK. Plaża, tym razem bez odmrożeń i zaniku zdolności erotycznych choć rześko jak to w Bałtyku. Koło szóstej poczułem, że nadszedł ten czas. Powszechnie należy uznać, że najlepszy dorsz na wybrzeżu jest u Krzysia w Krynicy. Wsiadamy i jedziemy, bo to ze trzy kilometry a bez przyczyny ludzie tyle nie chodzą. Podjeżdżam i czuję jak mi serce staje. Ostatni raz miałem coś takiego jak mi się druga córka rodziła. Budynek jest, ale nazwa inna. Noż szlak może człowieka trafić. Przecież ja tam specjalnie jeździłem ze dwa razy w roku. Załamany wchodzę do środka wlokąc się powolnie po schodach ( 9 stopni ) i po tym stresie, napięciu i poczuciu beznadziejności – ulga. Obsługa ta sama i ryba podobno też. Zamawiam na próbę po malutkim kawałeczku i kamień z serca. Nie trzeba będzie znowu zjeżdżać całego wybrzeża. Dla zainteresowanych teraz ten przybytek nazywa się Laguna i nadaję mu symbol jakości strawy Zalesia. Po kolacyjce zdzwaniam się z kumplem bo już dotarł, z tym że jest na innym kampie bo na nasz go nie przyjęli. Wulbi przemyśl to bo nie sądzę, żeby chodziło o Renatę. Co dalej – no co się robi wieczorami nad morzem jak się przyjechało z żonami. Spacerek, romantyzm, róże i te pozostałe dziwne zabiegi. Co to się człowiek musi nałazić, no ale dobra niech im będzie. Trochę się bałem, żeby Grzechu nie namawiał na jakieś nocne bieganie bo on ma niedorzeczne hobby a ja z kolei jestem z tych co na samą myśl dostają zakwasów, ale nie. Idziemy plażą w tym piochu i patrzę a tam na horyzoncie zaczyna błyskać. Na szczęście opady w nocy i rano były przelotne. Choć Wulbim plażowanie w niedzielę chyba nie wyszło. Pożegnanie bo z powrotem innymi drogami i walimy na Gdańsk bo chciałem się przeprawiać promem z powrotem do Europy. Parę kilometrów się nadłożyło, ale dla frajdy warto. W Gdańsku na jedynkę i do domku tą samą drogą. Bez korków nawet jakoś to poszło choć szczeże mówiąc w Gnieźnie na Orlenie miałem ochotę się przespać. Nad Niegocin jeszcze się poleci. Pozdrawiam Zaleś 

P.S. Zawsze jadę trasę bez obaw o sprzęt. Za opiekę techniczną podziękowania dla Motoclub Poznań. 513026979 Wieruszowska 2/8

















Przypominam, że moją facebookową stronę można polubiać, polecać innym do polubienia, udostępniać i co tam jeszcze... Dzięki. 

niedziela, 2 sierpnia 2015

Przebieżka po okolicy.

Po dwóch tygodniach od powrotu z trasy po Europie poczułem potrzebę - jakkolwiek to brzmi. Nie żebym wcześniej o tym nie myślał, ale wiecie Hose ma tak, że poniżej 500 nie chce odpalać. Cóż poradzę, w zasadzie nie mam nic przeciwko ( Gosia tak ) . „ nieraz bym się chciała przejechać z godzinkę „ Noż kurwa mać, godzinę siedzi nieraz w spożywczym nie wiadomo za czym. Co to jest rower ? No ale dobra. Pomysłu na wyjazd specjalnie nie miałem, bo środki ograniczone w skrócie po wakacjach przed wypłatą. Myślę i myślę, wymyślić nie mogę. Niemniej na propozycję kochania widzącego moje zmagania z mapami google, „ to siedź w domu „ spoglądam na nią tylko wymownie. Ja od dawna czułem, że coś z nią nie tak. W końcu w desperacji spoglądam w wydarzenia na fejsie. Dobra, znalazłem. Jadę do sobótki za Wrocław na „ turystykę w PRL „ pod masywem Ślęży - cokolwiek to jest. Hose został wcześniej umyty z europejskiego kurzu i komarów więc obaj byliśmy gotowi do drogi. Rano pykam piątką i chyba trochę brakowało mi jazdy bo nawet nie specjalnie chciało mi się palić. Pierwszy raz od jakiegoś czasu jadę sam. Bez Gosi, tobołów , namiotu. Normalnie o mało co musiałbym się uczyć motocykla. Niestety za Trzebnicą ma miejsce wypadek. Na szczęście nic specjalnego nikomu się nie poważnego stało, otarcia i odduszenia od pasów ale mimo wszystko czekam na przyjazd karetki . Na tym kawałku S5 koło Rawicza i AOW oczywiście przeczyszczenie wtrysków i przedmuchanie tłumików no i jestem na miejscu. Masyw zawsze mi się podobał co do imprezy na razie raczkuje, nie wiem czy jest sens żeby trwała dwa dni. No ale jakoś trzeba zacząć. Pogadał, popatrzył, pojechał. Powrót przez Świdnicę, Strzegom. Lubię trasy na południe od Legnicy więc se pykam ze spokojem. W Lipnie spotykam ekipę z Chmielowej Grupy Motocyklowej – pozdrawiam serdecznie – do zobaczenia na trasie. I w zasadzie to mógłby być koniec tego opisu gdyby nie pytanie które mi zadano po powrocie. Muszę je skomentować. Otóż drogie panie małżonki motocyklistów. Zawsze odpowiadamy kategorycznie, zdecydowanie i całkowicie jednoznacznie TAK, warto było jechać !
Zaleś



P.S. Zawsze jadę trasę bez obaw o sprzęt. Za opiekę techniczną podziękowania dla Motoclub Poznań. 513026979 Wieruszowska 2/8











Przypominam, że moją facebookową stronę można polubiać, polecać innym do polubienia, udostępniać i co tam jeszcze... Dzięki.