Niekiedy
trzeba przemyśleć swoje życie, spojrzeć na problemy tego świata,
zastanowić się nad sensem tego wszystkiego co nas otacza i nami
samymi. Zazwyczaj wtedy robię se kawę. Siadam przy ławie i
rozkładam mapy. W tym filozoficznym poczuciu nostalgii, którego
moja druga połowa nie rozumie rodzą się wspaniałe pomysły na
trasy. Jej zdaniem nie. Twierdzi tylko, że gapię się bez sensu w
arkusz papieru i mamroczę coś do siebie. Pytam kiedy zrozumieją,
że to czy pojedziemy drogą 537 czy 18 ma olbrzymie i kluczowe
znaczenie ? Tym razem niemal ze wstydem odkryłem, ze włóczę się
po jakiś Alpach a nie byłem w Tatrach. Jednak jechać do Zakopca i
nazad wydało mi się zbyt banalne. Patrze jakby tu urozmaicić tę
traskę i dochodzę do wniosku, że pykne sobie te całe góry od
południa. Na idiotyczne pytanie po co, odpowiadam że tamtędy
jeszcze nie jechałem. Takie decyzje zapadają u mnie ułamku sekundy
więc dopiero później okazuje się, że w tym terminie mamy iść
na roczek do kuzynki czy coś. Z bólem serca i szczerym żalem muszę
zrezygnować – z imprezy oczywiście. Lekki foch, ale do tego
przywykłem przez te 20 lat. Nie ma się czym przejmować –
przejdzie. Plan – w sobotę wyjazd. Cały tydzień się nastawiałem
i nawet pytania o roczkowy prezent nie psuły mi specjalnie nastroju.
A takie rzeczy potrafią urosnąć do rangi rozważań Einsteina nad
teorią względności. W piątek po obiadku drzemusia, ale nie za
długa bo trzeba wstać na kolację żeby nie iść spać na
głodnego. Leżę i leżę a sen nie przychodzi. W końcu o wpół
pierwszej dochodzę do wniosku że już i tak się nie wyśpię więc
lepiej jechać. Po ciemku walę przez Głogów na Zgorzelec. Żałować
nie ma czego bo droga zjeżdżona przeze mnie do znudzenia a jedzie
się zajebiście bo pusto i średnia wychodzi prawie autostradowa.
Dalej Bogatynia i o świcie wjeżdżam do Libereca. Chwila na kawkę
i śniadanko i wjeżdżam w ukochane Karkonosze. Słoneczko świeci,
drogi z zakrętami ale bez hardcoru więc posuwam się wzdłuż
granicy w kierunku Ostrawy. Jedzie się zajebiście. Z siodła
podziwiam kwintesencję tego co oferują Sudety. Miasteczka w
dolinach skąpane w słońcu, góry pokryte lasami. Jechać, jechać,
jechać. W Ostrawie odbijam na Słowacką Żylinę i mijam od
południa Beskidy jeszcze kawałek i zaczną się Tatry. Na razie
jednak jestem zachwycony tym fragmentem drogi. Asfalt super i
zawijasy ale tak mniej więcej do wzięcia 90-ką. Rewelka. Mimo to
mniej więcej w Martin, mimo że jedzie się cudownie przez głowę
mi przechodzi, że jednak w taką trasę lepiej ruszać wyspanym. Na
szczęście zostało nie całe sto do noclegu. Camp jak zwykle u mnie
nad jeziorem. Niestety zrobiło się pochmurno i chłodniej więc
mimo że jestem dość wcześnie nie ciągnie mnie do kąpieli.
Miejsce malownicze u podnóża Tatr. Niezłe żarcie na miejscu a
potem koncert kapeli „Kabat Rock Therapy”
naprawdę
chłopaki przyrżneli. Nocka mija spokojnie i rano wyjeżdżam na
widokową 537. Tu naprawdę jest co oglądać a droga jakby zrobiona
pod motocykl – nie mam szlifiery ale naprawdę można się cudownie
kłaść. Widoki zajebiste, góry piękne naprawdę nie trzeba mi
żadnych dodatkowych atrakcji żeby być szczęśliwym. Choć chyba
od Alp mi się w dupie poprzewracało bo wciąż czekałem na wyższe
szczyty a przecież Gerlach mijam o 2 kilometry. Staję co po chwilę
żeby się napatrzeć i podumać po jaki chuj ludzie tam włażą jak
z dołu też widać. Do polski wjeżdżam przez Łysą Polanę i walę
na Zakopiec. To co widzę w mieście skłania mnie do refleksji, że
można tam jechać albo po raz pierwszy albo dlatego żeby mówić że
było się na wakacjach w Zakopanym. Żadnego klimatu gór. Miasto i
tyle. Mogłem nie wjeżdżać. Koreczek na zakopiance więc spadam na
Wadowice ale niewiele lepiej. Dobrze chociaż, że ładnie. Oświęcim,
Gliwice. Chcę już do domu więc wybieram A4. Hose trochę się
dziwił ale po 95 minutach już wyjeżdżam z Wrocławia. Chyba nie
jechałem przepisowo. Miłe zaskoczenie na bramce, płacę 8,10 PLN –
nigdy więcej Katowicką. Oczywiście do Trzebnicy koreczek. Jadę
już z rozpędu bo chce mi się palić i kawy. Na tym kawałku S5
koło Rawicza sprawdzam czy fabryka mnie nie oszukała. Ale nie.
Wszystko się zgadza z instrukcją obsługi. Robię sobie jeszcze
ekspresówkę z piątki od Leszna i już jestem w domku. W sumie
zajebiste półtora klocka km. Naprawdę warto zrobić tą trasę dla
samej przejażdżki. Choć jak ktoś chce zwiedzać to chyba po
drodze coś było. Zajrzę do wikipedi. Nie mogę sobie darować
tylko tego roczku …..
P.S. Zawsze jadę trasę bez obaw o sprzęt. Za opiekę techniczną podziękowania dla Motoclub Poznań. 513026979 Wieruszowska 2/8
Przypominam, że moją facebookową stronę można polubiać, polecać innym do polubienia, udostępniać i co tam jeszcze... Dzięki.
A
jeżeli chcecie otrzymywać linki do nowych postów na maila podajcie
swój adres na dole strony bloga.