No
i stało się. Czas wracać. A mówiłem szefowi, żeby dał więcej
wolnego, bo co planuję trasę to mi się w połowie urlop kończy.
No, ale trudno żegnamy się z bajkowym Zeel am See i wspaniałym
campem http://www.seecamp.at (
mogę z czystym sumieniem i spokojem polecić ). Okolice objechane.
Gosia złapała opaleniznę. Więc na moto. Ale, jak uprzedzałem w
poprzednim poście, miałem jeszcze dla niej niespodziankę po
drodze, zamiast więc na Salzburg kierujemy się na Insbruk. Po drodze
chcę zahaczyć bowiem o Gerlos. Droga na pewno mniej znana niż
Glock, ale miłośnicy mocnych wrażeń powinni o niej pamiętać.
Gerlos
Alpenstraße to prawdziwe wyzwanie. Droga stara, nieco zniszczona,
wąsko, asfalt zapiaszczony, zero barierek, nawroty po 170 st. no i
podjazdy po 20%. W przeciwieństwie do Glocka jedziemy we dwoje, z
całym bagażem więc i ja i moto mamy co robić. Przyznam się, że
był moment, w którym bym zawrócił, ale obawiałem się zjazdu.
Oczywiście znowu ta moja panikara w najfajniejszych momencie nie
chciała robić zdjęć. Jakby kurczowe trzymanie się mojej kurtki w
czymś pomagało. Podjazd do najwyższego miejsca zajął jakieś pół
godziny z naprawdę wysokim tętnem. Niezapomniane wrażenia. Dalej
droga już lepsza, ale za to zaczęło kropić więc zrobiło się
ślizgo. Stajemy w Zeel am Ziller aby troszeczkę ochłonąć.
Oczywiście dostaje mi się za tą niespodziankę. I powiedźcie
gdzie tu wdzięczność. Tłukę się przez pół Europy, narażam
siebie i sprzęt, żeby zapewnić jej atrakcje a po wszystkim słyszę,
że jestem pojebany ? Mało, że nie robiła zdjęć to podobno
jeszcze miała zamknięte oczy bo się modliła. No jak to usłyszałem
to mało mnie szlag nie trafił. Jak można być tak nieciekawym
świata. Normalnie miałem ochotę się cofnąć. Dla uspokojenia
sytuacji wjeżdżam na autobahnę i lecimy na Linz. Co jednak mijam
jakieś fajne jeziorko z widokiem na góry, korci mnie żeby jeszcze
raz rozbić namiot i trochę się posnuć po okolicach. Taki
rozchwiany dojeżdżam do Czech. Nocleg tuż za granicą w
miejscowości Lipno nad Vitavou . Nie wiem skąd ta plota, że w
Czechach jest tanio. Ceny, żarcia, campu, paliwa pośrednie między
Polską a Austrią. Ale nie będę narzekał. Wieczór miło spędzamy
w knajpkach a rano w drogę do domu. Tak dla informacji dodam tylko,
że w tamtych okolicach jest trochę dróg po których można fajnie
polatać. Niezłe drogi, nie całkiem płasko, fajne winkle no i
malownicze miejscowości położone między wzniesieniami. Dużo
potoków, mostów, widać trochę skałek. Jak będziecie lecieć z
Budziejowic na Linz warto zboczyć. Dalej już prozaicznie na Pragę
i przez Szklarską. W Jeleniej coś mi odpierdala i zjeżdżam w
jakieś hynhy na Bolesławiec. Stanu drogi nie warto opisywać.
Właściwie to nie droga. Kurwa 30 km jadę godzinę a i tak ryzykuję
rozwaleniem moto. Na szczęście jakoś się przebijamy i pod wieczór
jesteśmy w domu. W podsumowaniu. Tegoroczny wyjazd nie był jakoś
specjalnie daleki. Zrobiliśmy ok 3000 tys. czyli ponad 1,5 klocka
mniej niż w zeszłym ale za to 800-900 km po Alpach a o to mi
właśnie chodziło. Górskie trasy zapewniły mi niezapomniane
wrażenia więc już zaczynam układać plany na przyszły rok, choć
zapewne w tym jeszcze się gdzieś skoczy. Martwi mnie tylko, że
żeby zobaczyć coś nowego, trzeba jechać coraz dalej. Pozdrawiam
Zaleś. Zdjęcia w albumie – link poniżej.
ZALEŚ
MIEJSCE NA TWOJĄ REKLAMĘ - OBRAZ, TEKST, PRZEKIEROWANIE NA STRONĘ 500 197 626
STRONA GŁÓWNA
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zdjęcia pierwsza klasa! :) A widoki wspaniałe. Oj, ale tę drogę, o której piszesz, chyba kojarzę. Albo podobną, bo jest w naprawdę fatalnym stanie. Strach tam jechać czymkolwiek...
OdpowiedzUsuń