Nie
zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. W tym roku inaczej niż w
zeszłym zaplanowałem sobie głównie jazdę po Alpach. Nie jest
więc to jakaś daleka podróż, ale za to przejazdy bardziej
wymagające i czasochłonne. Niestety motocyklista musi się liczyć
z pogodą. W sumie można by coś z tym zrobić, niby mamy taką
technologię a deszcz sobie pada kiedy chce. Absurd ! Wypierdalają
kasę na badania kosmosu czy inne bzdury a kto ochroni chromy przed
wodą ? Dobra. W sobote rano wyjazd. Słońca nie widać. Małgorzatka
jak zwykle 8 razy się rozmyśla i decyduje czy jechać ale udaje się
odpalić moto i ruszyć. Jadę patrząc na niebo i w Lesznie nachodzi
mnie myśl, że jak mam jeździć po górach których nie widzę to
napierdalam do Włoch a po drodze się zobaczy. Gosia kocha zmniany
planów więc na postojach nie specjalnie się odzywa. Jadę na
Bolesławiec i w autobahn walę na Monachium. Niestety trochę za Hof
zaczyna kropić z perspektywą na intensywne opady więc odbijam do
Czech na jakiś Camp nad jeziorem bo w Niemczech w tym miejscu nic
nie ma a ja do spania we wakacje muszę mieć widok na wodę. Rano
jeszcze pada więc siedząc na tarasie coraz bardziej skłaniam się
w kierunku Italli choć decyzję odkładam do Monachium. O ile w
ogóle wyruszymy bo ja w deszczu jeździć celowo nie będę. W końcu
jadę dla frajdy a nie z przymusu. Około 12 ruszamy. Na 100
kilometrach wydawałoby się najlepszych autostrad na świecie,
napotykamy 2 objazdy – czytaj korki. Szlag mnie trafia ale staram
się brać to środkiem. Jedyna pociecha, że im dalej jedziemy tym
ładniejsze niebo nad nami. W Monachium decyzja – jednak Alpy.
Odbijamy na Salzburg do Priem am Chiemsee. Camp wybrany. Mogę
polecić. http://www.camping-harras.de
Rozbijamy się obok motocyklistów z Belgii co walą na Rumunię.
Trochę pogaduchy w miarę znajomości języka- jak to w trasie.
Odpoczywamy, a jutro punkt pierwzy programu Deutsch
Alpenstraße. Już samo jezioro jest malowniczo położone, choć
woda w nim rześka a jutro to się dopiero zaczną atrakcje.
Wieczorem wiadomo, kolacyjka w knajpce, spacerki, kąpiel o zmroku,
trzymanie za rączki – te klimaty. Nie żebym nie lubił, ale po co
to odwlekać sprawę. Z samego rana na moto i w trasę. Słuchajcie,
nie będę opisywał wrażeń z jazdy. W jakimś stopniu oddają je
zdjęcia, choć zapewniam was, że w niewielkim. Deutsch Alpenstraße
robi niesamowite wrażenie i widokowo i nazwijmy to motocyklowo. Ze
130 – 150 kilometrów przez góry po winklach, z widokami
zapierającymi dech w piersiach. Dziwi mnie tylko że Margaretka
jakaś blada i za każdym razem co staje żeby się napatrzeć pyta
ile jeszcze. Kto kobite zrozumie.... To ja się tłukę 1000 km, żeby jej to pokazać a tu zero wdzięczności ?! Na osłodę dnia stawiam jej na
koniec ciacho w jakiejś knajpce przy drodze i zabieram na zakupy do
miasta. Niech ma bo Alpy Bawarskie to takie nasze Tatry w góry dopiero pojedziemy... Zniknęła na jakąś godzinę a ja mogłem poukładać w
sercu te niesamowite wrażenia z drogi. Za tydzień opis następnego
punktu programu Alpy. Zdjęcia daję w albumie bo nie chcę ich
pomniejszać do Bloga. Link poniżej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz