W
zasadzie to mieliśmy jechać wypocząć nad morze. Ale że na
światłach tu koło szkoły w Mosinie było czerwone to zamiast na
Poznań skręciłem na Kórnik. Gosia była nieco zdziwiona i trąciła
mnie nawet w ramię, ale kiwnąłem ręką i pokazałem OK. Pogoda
piękna, ósma rano, sobota więc nawet żona nie lubiąca trasowych
niespodzianek nie była dociekliwa. Lecieliśmy sobie pośród
zieleni na Gniezno i nawet Hose był szczęśliwy bo wiedział, że
przed nim S5-tka. Pierwszy postój przed Trzemesznem jak zawsze w
drodze na Toruń. Żeby nie było, że się nie liczę z jej zdaniem
dałem skarbowi wybór, albo Krynica albo to chodziło mi po głowie
od świateł Mazury. Jak zwykle przy takich okazjach nasłuchałem
się o moim stanie umysłowym i dorosłych dzieciach – pieprzonych
motocyklistach. Sącząc kawkę poczekałem aż zacznie do niej
docierać coś poza własnymi myślami i powiedziałem, że droga
właściwie ta sama ;) a na mazurach jeszcze nie była. Usłyszałem,
że w Egipcie też. Pomyślałem, że wszystko w swoim czasie, ale
niepotrzebnie spojrzałem na Hose bo zaraz dostałem w łeb i
pokazywała coś palcem na czole. Drogę znam więc do Torunia
głównie myślałem jak się nazywa ten egipski kurort i jak tam
dojechać żeby połowy drogi nie przepłynąć, czy hose musiałby
mieć inne opony i czy nie będzie się grzał w tym cholernym
skwarze. I tak mi baba załatwiła ponad sto kilometrów trasy.
Dziewczyny uważajcie co mówicie. W Toruniu papu nad Wisłą no i na
mapie wybrałem gdzie jedziemy. Chciałem zobaczyć jezioro bez
drugiego brzegu więc wykombinowałem, że jedziemy do Niedźwiedziego
Rogu. Do Brodnicy jechało się cudownie, droga dawała wszystko co
lubią motocykliści. Od Brodnicy pogoda została, lato zostało a
drogi zostawili krzyżacy. Trochę wolniej, ale posuwaliśmy się
naprzód. Nidzica, Szczytno, Ruciane i już prawie na miejscu.
Ostatnie 10 km nadwyrężyło Gosi cierpliwość i amory Hose ale
dotarliśmy. Niedźwiedzi jest większy w google maps niż w realu
więc po przekonaniu się że drugi brzeg jednak widać i pyknięciu
fotek zaproponowałem nocleg w romantycznym pensjonacie. Okazało się
że amory hose nadwyrężył a żonka straciła. Usłyszałem coś o
komarach ludojadach i że mam ją zawieźć do domu. Nie powiem żeby
mi to było nie na rękę skoro miałem tylko spać więc mimo że
zmieniono moje nocne plany zadowolony na Hose i w drogę, oczywiście
w Rucianym trzeba było kupić niezbędne pamiątki i już lecimy do
domku. Mazury są urokliwe nawet z siodła niekoniecznie z żaglówki
więc jechało się naprawdę cudownie, lasy, zakręty, lasy, zakręty
przebłyskujące jeziora, lasy, zakręty. Jest co wspominać. Ciemno
zrobiło się dopiero na drogach noszących znamiona cywilizacji więc
szczęście tez nam dopisywało. Uczepiłem się jakiegoś berlingo
więc połykaliśmy nocną trasę w całkiem przyzwoitym tempie. W
Brodnicy gdzie staneliśmy na postój, żonka zapragnęła się
bawić. Była tam jakaś miejska impreza pod chmurką więc
zahaczyliśmy. Swoją drogą ciekawe. Nie musiała zobaczyć
Budapesztu a tam wstąpić trzeba było koniecznie. Kobiety są
dziwne. Muszę jednak przyznać, że żeńskie aspekty tej letniej
imprezy były miłe dla oka. Dalej w drogę wyruszyliśmy około
pierwszej. Kochanie zrobiło się senne więc postoje robiliśmy
częściej, ale kocham kawę na nocnych stacjach więc wcale mi to
nie przeszkadzało. Jak jem hot-doga z wysuszoną kiełbaską wiem że
jestem na szlaku. Kurde ale zgłodniałem. Kończę. W Toruniu
rozprostowaliśmy nogi na nad wiślannej promenadzie, rozbudziliśmy
się na ekspresówce i nad ranem byliśmy w domku. Kochanie coś
przebąknęło o bolącym tyłku ale to chyba od tańców w Brodnicy
bo 950 kaemów jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Pozdrawiam Zaleś.
P.S.
Jeżeli podoba Wam się pomysł bloga, proszę o komentarze i
subskrypcje. Poniżej zdjęć jest miejsce na wasz adres e-mail, nowe
posty będą przychodzić na Waszą pocztę ( ze 2-3 w tygodniu)
wystarczy przepisać hasło które się pojawi po naciśnięciu „
submit”. Dla posiadaczy kont google po prawej stronie G+. Jeśli
możecie, Udostępniajcie również na fejsie. Z góry bardzo
dziękuje za pomoc w rozwoju bloga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz