Miałem
jechać z Gosią do Bawarii, niestety to moje coś się dzień przed
wyjazdem rozmyśliło więc musiałem zmienić plany i pojechałem
sam. A tak miało być romantycznie, kolacja w małej knajpce z
widokiem na Alpy. Bity tydzień przypominałem sobie te brednie,
które jej kiedyś opowiadałem żeby.... za mnie wyszła. Nic się
nie zmieniło wtedy sam siebie nie mogłem słuchać teraz też mi
było niedobrze. Ale cóż i tak dupa blada bo do telefonu nie będę
robił oczu grelmina. Tak czy siak za cel wyprawy obrałem
Kehlstainhaus – orle gniazdo Hitlera. Wyjazd o piętej rano. Było
już cieplutko więc lecę na Jakuszyce z uśmiechem na twarzy
zwłaszcza od Lubina. Z Leszna zamiast jak człowiek jechać na
Głogów zachciało mi się przez Górę. 10 km krócej, pół
godziny dłużej- odradzam. Czechy biorę przez Pragę i Czeskie
Budziejowice. Lekki korek na obwodnicy stolicy naszych sąsiadów
ale, że oni są wychowani to biorę go środkiem nawet nie
specjalnie mnie to spowalnia. Austria tu trochę nerwów bo wiem, ż
e trzeba wykupić winetę na autostrady, ale do Linzu nie było
gdzie. Z tamtąd na Salzburg i za 30 km jestem na Campingu Auwirt w
Kaltenhausen. Polecam to miejsce. Coż no wieczór samotny więc
trochę nie taki mimo widoku na słońce zachodzące nad górami i
pyszne jedzonko. Cholera by wzięła to babsko. Jak zarzuci sidła w
młodości to już nie puści. Niby człowiek myśli – żyć się
nie da, zabić nie wolno ale jednak jak nie ma to tęskni. Pikczery z
dojazdu i Campu poniżej.
Rano
pobudeczka, poodychać trochę żeśkim alpejskim powietrzem z lekką
nutą nikotyny. Kumacie temat, usiadłem sobie nad strumykiem
płynącym przez Camp z kubkiem kawy, nogi na trawce z rosą i patrzę
jak niebo podkreśla szczyty gór na około. A to głupie nie
pojechało. Zwinąłem bambetle, prysznic i na Hose. Walę do
Niemiec. Generalnie do Berchtesgaden a tam najpierw nad Koningsee –
jezioro w górach – coś jak Morskie Oko tylko pływają po nich
stateczki wycieczkowe a rejs trwa prawie godzinę.
Dalej
do punktu docelowego. Kehlstain. Poprzedniego wieczoru byłem
przerażony. Na folderze co mi dali w recepcji była mapka. Patrzę i
kurwa mać parking 7 km od herbaciarni. Pod górę. To nie Srebrna
Góra żeby olać zakaz wjazdu. Pomyślałem nie pójdę. Za cholerę.
Niektórzy i tak mają mnie za wariata, bo potrafię jechać kilkaset
km, żeby se zrobić fotkę to niech teraz mają mnie za kompletnego
debila ale i tak nie pójdę. Widziałem takich od chodzenia w
Hallein i na kampie. Ślepia na wierzchu, ozór przy ziemi i walą
pieszo albo na rowerze pod górę. Kurwa jakby Bóg chciał żebyśmy
biegali to by nam dał 4 łapy zamiast przeciwstawnych kciuków. A
jeszcze wieczorem żrą na kolacje coś co mi postawili po lewej od
talerza i mówią o szczęciu. Aż kolacja przestaje smakować. Na
szczęście moje obawy były nieuzasadnione bo genialni Niemcy
zrobili tam linię autobusową. Wolę popracować rękami i głową
na kilka euro zamiast łazić pieszo. Wrażeń z wjazdu autobusem po
tej ścieżce i samych widoków z góry nie da się opisać muszą
Wam wystarczyć zdjęcia.
Po
zjeździe doszedłem do wniosku, że skoro tak pięknie to wygląda z
góry to muszę to zobaczyć od dołu najwyżej dołożę do powrotu
ze 200 km, ale jak już tu jestem to se pojeżdżę po alpach.
Zamiast do domku jadę więc na Villach, za Bischopshofen na Graz i z
powrotem na Linz. Takie kółeczko naprzemiennie między górskimi
masywami po 2500npm i w tunelach. BAJECZKA. No niestety albo się
jedzie albo robi fotki, więc fotorelacja uboga, ale wierzcie te 200
km pozostawiło mi w sercu wszystko co kocha motocyklista. A to
głupie nie pojechało.
Coś
koło piątej wjeżdżam do Czech. Na stacji pod Pragą spotkałem
super wiarę ze Stuttgartu, para na BMW - 22 dni w drodze – europa
od północy i zachodu – Maroko – Afryka od północy i przez
Turcję, Węgry wracali do domu. Od razu ich polubiłem chociaż od
tego gadania rozbolały mnie ręce. Trochę pojechaliśmy razem no
ale ja z Pragi na północ.
Niby
gdybym jechał z Gosią planowałem nocleg na Campie w miejscowości
Mala Skala ale to raj dla dla miłośników górskiego kajakarstwa,
kolarstwa i innych niedorzeczności więc pognałem do domu. O świcie
dotarłem. W sumie nieco ponad 1800 km super przygody, jaka była
pogoda to sami wiecie. W alpy na pewno jeszcze pojadę a w Austrii
się zakochałem bo nawet na stacjach benzynowych są popielniczki. Sprawa druga byłem wieczorem w Hallein, żaden znany kurort jak Insbruk czy Bischofshofen. Jego nazwę zaraz zapomnę jak i Wy. Miasteczko tętniło życiem. Następnego dnia o tej samej porze przejeżdżałem przez Szklarską jeden z najbardziej znanych ośrodków wypoczynkowych w kraju miasto wymarłe.....
Pozdrawiam Zaleś.
P.S.
Zawsze jadę trasę bez obaw o sprzęt. Za opiekę techniczną
podziękowania dla Motoclub Poznań. Wieruszowska 2/8 . Tel. 513 026 979 lub 61 833 30 88
Przypominam, że
moją facebookową stronę można polubiać, polecać innym do
polubienia, udostępniać i co tam jeszcze... Dzięki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz